WF w szkole nikogo nie obchodzi

Dobrze, że ukazał się w "Gazecie Wyborczej" kolejny artykuł na temat WF-u w szkole "Uwielbiam się ruszać. Ale WF-u nie znoszę!"), bo rzadko kiedy porusza się temat tego przedmiotu

To niestety nadal "michałek", gdyż mało kogo obchodzi: rodziców prawie wcale (z małymi wyjątkami), szkoły jako takiej też nie bardzo - vide artykuł Wojciecha Staszewskiego w Dużym Formacie "Polak na WF-ie. Dlaczego tak jest? Szkoła ma na głowie przede wszystkim finanse (a raczej ich permanentny brak), sfrustrowanych nauczycieli (niż demograficzny, Karta Nauczyciela itd.), a przede wszystkim ocenę szkoły po egzaminach testowych.

Jaki jest WF w szkole? Taki, jak szkoła, jak grono pedagogiczne, jacy są rodzice i środowisko. Sprowadzanie sprawy do tezy, że wszystko zależy od jednej osoby - nauczyciela WF, to jednak duże uproszczenie. Nec Hercules contra plures. Rzadko kiedy tak mocno się podkreśla, że wszystko zależy od nauczyciela przedmiotu, jak w przypadku WF-u. Oczywiście, jak w każdej profesji rozkład wg. krzywej Gaussa jest nie do podważenia; są bardzo dobrzy nauczyciele, są przeciętni i są źli, podobnie jak i inni przedmiotowcy, czy w ogóle jak to się zdarza w innych zawodach. Jednakże chyba wyłącznie nauczyciel WF za osiągane wyniki odpowiada tylko sam przed sobą i przed Panem Bogiem. Właśnie dlatego, że prawie nikogo to nie obchodzi. Chociaż jak nie ma medali na olimpiadzie, to się sięga do "podstawy piramidy" i widzi się złą robotę "u podstaw".

Wychowanie fizyczne w szkole to nie przedmiot, a dział wychowania, równie ważny jak wychowanie umysłowe, moralne, społeczne itd. Warto więc dalej poruszać ten temat, ale nie sprowadzać go tylko do jednostkowych przypadków, że komuś coś się na wf-ie podoba lub nie, ktoś coś lubi lub nie itd. Prawie w żadnej szkole, w żadnym środowisku nie ocenia się nauczyciela WF za dbałość o zdrowie młodzieży, należytą postawę, zachęcanie do aktywnego spędzania czasu wolnego itp. itd. Najprościej jest pochwalić się dyplomem czy pucharem, bo to łatwo wyeksponować i zauważyć.

Zachęcam "Gazetę" do dalszych publikacji na ten temat, bo kropla drąży skałę. Coś może wreszcie się wydrąży w tej skamielinie i chociaż w jakimś małym stopniu zblizymy się (jako społeczeństwo) do Skandynawii, albo chociaż do Czech czy Słowenii. I to już będzie jakiś zysk.