"Problem z WF leży głównie w nauczycielach". "Ale jak się pokocha sport, nawet mierny nauczyciel nie przeszkodzi" [LISTY OD CZYTELNIKÓW]

"Problem z WF leży w osobach nauczycieli. Większość dzieciaków rozpoczyna WF z przekonaniem, że będzie fajnie, ale jeśli spotyka się z wrzaskami, lekceważeniem i pogardą, to nieprędko na ten WF wróci" - pisze w liście do nas Karolina. "Przekonałam się, że jak się człowiek skoncentruje na zadaniu, pokocha to, to nawet nauczyciel mu nie przeszkodzi" - dodaje jednak Ola.

Centrum Edukacji Obywatelskiej, "Gazeta Wyborcza" i Sport.pl zainaugurowały niedawno akcję "WF z klasą" , której celem jest zmiana sposobu myślenia o lekcjach Wychowania Fizycznego w polskich szkołach.

Przebieg akcji "WF z klasą" śledź w specjalnym serwisie wfzklasa.sport.pl .

Piszcie do nas, czekamy: wf@agora.pl

Wczoraj pisaliśmy o lekcjach WF w polskich szkołach . Po pierwszych publikacjach dostaliśmy ogromną ilość listów z Waszymi wspomnieniami i przemyśleniami na temat zajęć wychowania fizycznego. Piszecie, że wszystko zależy od nauczycieli. Że są pasjonaci, tacy jak "Wuefista z zapadłej dziury", który do nas napisał, ale i upudrowane "lolitki", jak ta, która gnębiła Karolinę z Wrocławia. Ola z Łodzi nadesłała fascynującą historię o tym, że sprawność fizyczna to nie tylko WF, ale przede wszystkim nasze samozaparcie.

Wuefista: "Powiatowe miasteczko, mała salka, stu uczniów. Udajemy, że ma to coś wspólnego z WF"

"Jeżeli jesteście Państwo w stanie wyobrazić sobie małe, prowincjonalne, powiatowe miasteczko gdzieś na końcu Polski, to już jest dobrze. Teraz proszę sobie wyobrazić brak basenu w tym miasteczku, kilka orlików, rozpadającą się halę lodową i kilka niewymiarowych sal sportowych. A teraz szkoła, w której uczę: sala gimnastyczna 9x18 m. Przy sali kantorek. W kantorku wuefiści. Na sali 120-130 uczniów. Na zmianę przeprowadzamy zajęcia, próbujemy udawać, że to ma coś wspólnego z wychowaniem fizycznym.

Przed szkołą boisko, z którego korzystaliśmy przez 3 miesiące, bo później leżały na nim hałdy śniegu. Najbliższy orlik również nie nadawał się do użytku. Koszt wynajęcia sali, żeby chłopcy mogli się ograć i nauczyć zasad gry, to około 50 zł. Do zeszłego roku opłacałem wynajęcie sali z wynagrodzenia dla animatorów sportu. W tym pewnie będziemy się składać z uczniami. To nic, że mi nikt za te dodatkowe zajęcia nie zapłaci. Moi uczniowie chcą przyjechać nawet z odległych wsi, żeby pograć w ręczną chociaż przez godzinę. To nic, że nieraz po skończonym treningu muszę zawozić ich do domu, bo ostatnie busy już odjechały. Wiem, czym jest sport, wiem, ile może dać moim uczniom. Tylko moja wiedza jakoś ostatnio rozmija się z rzeczywistością.

Mógłbym powiedzieć, że mam to gdzieś, bo zrobiłem kilka podyplomówek i na horyzoncie coraz wyraźniej majaczy mój rozpoczęty doktorat. Zmienię zawód i tyle. Ale dopóki spośród moich 80-90 uczniów tylko trzech przyniosło zwolnienia z zajęć, bo autentycznie są chorzy, dopóki wydzwaniają do mnie chłopcy i proszą o treningi, nie mogę. Patrzę na moją pensję (tak, całe 2020 plus 700 za nadgodziny) i codziennie mówię sobie, że jeszcze trochę, bo może ma to jednak jakiś sens.

Nie potrzebuję wiele, z marną pensją dam sobie radę, ale marzę po cichu o przyzwoitej sali, dostępie do basenu, kilku stołach do tenisa, kilku parach nart biegowych, piłkach do siatkówki i ręcznej. Zapał do pracy mam, zapał do uprawiania sportu mają moi uczniowie. Niewiele nam trzeba" - pisze do nas "Wuefista z zapadłej dziury".

Karolina: "Wysportowana" znaczyło "głupia"

"Mam 33 lata. Pamiętam, jak fatalnie niemodne było uczestniczenie w zajęciach sportowych. Wykorzystywałam każdą okazję, żeby się poruszać: dwie godziny WF-u plus SKS-y. Wszystkie zawody sportowe, po lekcjach tenis. I przy tym zawsze spotykałam się z opinią koleżanek, że "sport jest dla nieuków i imbecyli", że "ci, którzy są za głupi, żeby dobrze się uczyć, zajmują się sportem". Za to bardzo modne było uciec z WF-u, mieć roczne zwolnienie albo przyjść w nowych legginsach i usiąść na ławce - być "niećwiczącą - usprawiedliwioną".

Obciachem było być spoconym na WF-ie, a "wysportowana" znaczyła "głupia". I nie pomagało nawet to, że dla zaprzeczenia tej teorii kończyłam każdy rok szkolny z czerwonym paskiem (takie wyróżnienie za dobre wyniki w nauce), a maturę ostatecznie na piątki. Bo nikt nie widział, że sport to również praca nad sobą. To praca nad swoim charakterem, nad pokonywaniem trudności i własnych słabości. Sport daje energię, aby zrobić więcej, niż człowiek od siebie oczekiwał. I chociaż hasło "W zdrowym ciele zdrowy duch" pachnie naftaliną, to jednak przez sport wychowuje się ludzi "którym się chce"!

Wyrosło za to całe pokolenie dziewczyn bez ambicji, które teraz jako kobiety szukają w internecie porad, jak schudnąć 10 kg w dwa tygodnie, jak w dwa dni pozbyć się "oponki", jak za dotknięciem magicznej pałeczki zmienić całe swoje życie. I nie łudźmy się, że moda na bieganie i rower diametralnie to zmieni. Pracujmy z dziećmi i młodzieżą, aby im się "chciało", aby nie wyrosło kolejne pokolenie ludzi idących "na skróty". Ponieważ to "chcenie" odbija się we wszystkich aspektach naszego życia. Na tym, że chcemy być lepszymi pracownikami, lepszymi żonami, mężami, rodzicami i lepszymi ludźmi" - pisze Karolina z Wrocławia.

Zosia: Wiem, że to nie zdrowe, ale strach przed staniem się pośmiewiskiem odrzuca mnie

"Moje wspomnienia z WF są niezbyt dobre. Jako dziecko miałam kłopoty zdrowotne, przez co niektóre rzeczy robiłam wolniej. Gdy poszłam do szkoły, WF był koszmarem. W podstawówce miałam czterech wuefistów, z czego jedna pani dawała mi luzy ze względu na to, że części rzeczy po ludzku nie byłam w stanie zrobić. Potem zaczęli łączyć klasy na WF i dali nam kolesia świeżo po akademii. Nie dość, że on się ze mnie podśmiewywał, to dzieci również zaczęły to robić. Byłam pierdołą, która boi się piłki, nie umie kozłować, etc. W gimnazjum pani od WF wymagała ode mnie ćwiczenia, ale pozwalała robić to we własnym tempie. Jednak gdy były mecze, zawsze byłam wybierana jako ostatnia. Kolejny powód do drwin. W liceum z WF zrezygnowałam, a obecnie na studiach również nie ćwiczę. Wiem, że to nie jest zdrowe, ale strach przed ćwiczeniami w grupie i ponownym staniem się pośmiewiskiem skutecznie mnie odrzuca" - pisze Zosia.

Karolina: "Problem z WF leży w osobach nauczycieli"

"Kończyłam 8-klasową podstawówkę i 4-klasowe liceum w dużym mieście. W szkole podstawowej WF prowadziła wspaniała pani Ola, która ćwiczyła i bawiła się razem z nami. (...) Pani Ola była nauczycielem bardzo przez nas wszystkich lubianym - sympatyczna, bardzo spokojna, nigdy nie krzyczała, wesoła i bardzo wyrozumiała. Nigdy nie krytykowała słabszych uczniów, zawsze starała się wesprzeć i pomóc. Włączała nas w organizację zajęć WF - same opracowywałyśmy programy ćwiczeń, prowadziłyśmy aerobik. Poza tym z naszą panią można było porozmawiać o wszystkim - także o delikatnych, kobiecych sprawach. Wtedy uwielbiałam WF i chodziłam non stop, a ćwiczenia były wielką frajdą i zabawą. Nasi koledzy mieli bardzo dobrego pana, który był dla nich wręcz autorytetem! Nikt nie miał zwolnienia.

W liceum wszystko się zmieniło. My dostałyśmy "panią" w typie podstarzałej lolitki. Po pięćdziesiątce, wysokie obcasy, błyszczący różowy dres, pełny i bardzo wyrazisty makijaż, burza tlenionych na blond loków - to był jej normalny wygląd w pracy! Pani Ania uwielbiała siatkówkę, to był jedyny sport, jaki z pasją nam próbowała pokazać. U niej tzw. fory miały tylko te dziewczyny, które dobrze grały w siatkówkę. Pozostałym potrafiła bardzo dobitnie pokazać swoją pogardę. Ja jako jedna z niższych, nie radziłam sobie za dobrze. Krzyki, wrzaski, chamskie dogadywania, obrażanie - to było u pani Ani na porządku dziennym. Nie było wyrozumiałości, motywowania, pomocy, wsparcia.

Raz na koniec roku obiecała, że która przebiegnie 25 okrążeń wokół szkoły, dostanie piątkę. Przebiegłam i dostałam tę piątkę, ale wystawienie oceny poprzedzone było fochami pani Ani, dogadywaniem, prześmiewaniem się i przykrymi komentarzami. To wydarzenie przelało czarę goryczy. W następnej klasie przyniosłam jej zwolnienie i to zwolnienie miałam do końca szkoły. Większość koleżanek z mojej klasy miała albo zwolnienia, albo były co 2 tygodnie "niedysponowane" - zwłaszcza te, którym siatkówka nie szła zbyt dobrze.

Problem z WF leży głównie w osobach nauczycieli. Jeśli ktoś prezentuje postawę jak pani Ania z liceum, odstrasza uczniów i skłania ich do kombinowania zwolnień. Nauczyciel jak pani Ola z podstawówki potrafi sprawić, że nawet najmniej sprawni i najbardziej leniwi polubią ćwiczenia. Zdecydowana większość dzieciaków rozpoczyna WF we wrześniu z przekonaniem, że będzie fajnie, ale jeśli spotyka się na dzień dobry z krzykiem, wrzaskami, lekceważeniem i pogardą, to nieprędko na ten WF wróci" - zauważa Karolina, także z Wrocławia.

Ola: Wiem, co to mierny nauczyciel. Ale jak człowiek pokocha sport, nauczyciel nie przeszkodzi

Ola z Łodzi przekonuje jednak, że nauczyciel nie musi być przeszkodą. Wystarczy chcieć: "Wspomnienia ze szkoły? Obecnie stanowczo mogę powiedzieć - WF to mój ukochany przedmiot z czasów szkolnych. Ale nie zawsze było tak kolorowo. (...) Wiem, jak to było zostać na środku sali, jako ta ostatnia, niewybrana do drużyny. Wiem, co to znaczy.

Podstawówka to takie niewinne zabawy, często stresujące, raczej nie dawały mi radości. Bywało różnie. Warunki teoretycznie były do pozazdroszczenia, ale nie zawsze. Przeciągający się remont sali zmuszał do ćwiczenia na korytarzach. (...) Jakoś się przetrwało, ale jak było przeziębienie i zwolnienie, było najmilej, bo nie przytrafiała się sytuacja, która mimo upływu lat potrafi pojawić się we śnie - bezsilność, nieumiejętność przebicia piłki, rzucenia jej, kopnięcia. Mało przyjemne. Później gimnazjum... czas szalony. Ilość lewych zwolnień z WF (najczęściej mojego autorstwa, podpisana niby przez rodziców) obecnie przyprawia mnie o dreszcze. Nie wiem, jakim cudem ktoś w to uwierzył, jak ja zaliczyłam te zajęcia.

W wakacje po pierwszej klasie w telewizji wpadła mi w oko siatkówka. O zgrozo (dla żeńskiej części rodziny), z ciekawością i wielką niewiedzą co do zasad, gapiłam się w telewizor. Nie było tego wiele, mecze trafiały się przypadkiem, nie znałam zawodników, nic. Wracając po wakacjach do szkoły postawiłam sobie za cel - nie być miernotą, zacisnąć zęby i nauczyć się sportu. Tak się stało. Zwolnienia się skończyły, niedyspozycje, przeziębienia, nieobecności - wszystko. Nie ominęłam ani jednego dnia, ani jednej godziny w szkole. Metamorfoza całościowa. Trochę na zasadzie przełamania stereotypu, że jak ktoś siedzi w sporcie, to musi być idiotą... no i działo się.

Morderczo walczyłam z piłkami, które nie chciały mnie słuchać. Zaciskałam zęby i starałam się biegać choć nieco szybciej i doganiać najlepsze koleżanki. Zainwestowałam jakieś marne 15-20 zł na piłkę z bazarku, by w domu po cichu próbować odbijać ją tak jak panowie Świderski, Gruszka czy Ignaczak. Jeśli ktoś na to patrzył z boku... musiało być straszne. Nauczycielka z ogromnym zdziwieniem patrzyła na to, co robię, kiedy prosiłam koleżanki chodzące na SKS o pokazanie, jak coś zrobić, jak pytałam nauczyciela, co robię źle. Walczyłam strasznie. Ostatnia klasa gimnazjum pokazała, że warto. Na samym początku dostałam zaproszenie do szkolnej sekcji. Szło coraz lepiej. Pytałam i podpatrywałam każdego, kogo mogłam, i dodatkowo wkręcałam się w oglądanie sportu. Na koniec gimnazjum usłyszałam coś, czego miernota sportowa nie zapomni nigdy... Że w ciągu całej kariery wuefiści, którzy się mną zajmowali w gimnazjum, nie widzieli czegoś takiego. Taki progres, taka waleczność i ambicja (...) zaowocowały oceną celującą - bezcenne po wyszarpywanych wcześniej trójach czy naciąganych czwórach.

Pomyślałby ktoś, że będę chciała uczyć się w szkole sportowej i iść na AWF? Chyba nie.

PS Młodzi koledzy i koleżanki. wiem co to znaczy mierny nauczyciel, słabe warunki (miałam je na kolejnych szczeblach), lęk oraz zniechęcenie. Ale przekonałam się, że jak się człowiek skoncentruje na zadaniu, pokocha to, to nawet nauczyciel mu nie przeszkodzi (a przytrafiały mi się spory, jak któryś moim zdaniem olewał albo robił źle). Sport = wysiłek = endorfiny. To najcudowniejsze, co może być".